Siema, cześć, hej, dzień dobry, ciao!
Nie wiem, jak powinno się rozpoczynać pierwszy wpis blogowy dla poważnej marki modowej, dlatego zastosowałam wszystkie powitalne zwroty, jakie znam i które jednocześnie są powszechnie akceptowalne. O marce gego wiem jednak wszystko, dokładnie śledzę, co dzieje się w pracowni i znam nawet najmroczniejsze sekrety gego teamu!
Zamierzam to wszystko ujawnić!
Będę zdradzała, co szef je na śniadanie i ile par butów kupuje jego siostra. Żartuję, to nikogo nie obchodzi. Będą same tematy sztosiki. Serio, za tydzień poczytność tego bloga będzie większa, niż Pudelka po ślubie Księcia Harry’ego i Meghan Markle. To nie żarty, trzeba mierzyć wysoko. A jestem pewna tego medialnego sukcesu, bo kto by nie chciał dowiedzieć się czegoś o nowej kolekcji gego jeszcze przed jej premierą? Albo poznać pracę gego teamu od kuchni? Zobaczyć zdjęcia z początków, kompletnych zalążków marki gego, które nigdy przenigdy nie widziały światła dziennego?
No właśnie, kto?
Zapraszam tu wszystkich wieloletnich fanów gego, osoby, które czasem tylko do nas zaglądają i zupełnie nowe osoby, które dopiero oswajają się z myślami o zrobieniu zakupów na gshirty, jednak nie mogą się zdecydować na napis (spoko, każdy był w tym miejscu, doskonale wiemy, co czujesz).
Ale od początku…
Co nie jest tajemnicą, pierwsze gshirty powstawały na kuchennym blacie niewielkiego mieszkania na Jarochowskiego. Kiedy pasja zamieniła się w biznes i zabrakło miejsca w mieszkaniu na domową produkcję, trzeba było wynająć jakieś biuro. Padło na Jeżyce, wiadomka!
Biuro było mikroskopijne, ledwo się cokolwiek w nim mieściło. Jednak był to też czas, kiedy powstały gshirty, które sprzedawały się przez kolejne trzy lata i pozwoliły na rozwój firmy. Z Grzegorzem zaczęła pracować jego młodsza siostra Aneta, bo sam już nie ogarniał.
No sorry, “fajnie jak jest fajnie”? Gshirt sztosik, to nie mogło się nie udać.
Grzegorz z siostrą na pokładzie zdobywał nowych klientów, a liczba zamówień regularnie rosła. Trzeba było pomyśleć o profesjonalnej sesji.
Miejscem sesji był parking w Galerii Malta i jej dach. Fotki nadal wiszą na Fb i Insta. Uprzedzam – żeby się do nich dostać konieczne będzie scrollowanie level hard.
Wybór modelki był oczywisty, została nią Aneta.
Największy przełom w historii gego
Grzegorz marzył wówczas o otworzeniu własnego sklepu. Dzięki pomocy przyjaciół znalazł duże, przytulne miejsce na Poznańskiej (Jeżyce love forever).
Jak wspominałam, miejsce było bardzo przytulne, ale dopiero po dwóch miesiącach projektowania, remontowania, wyburzania ścian i budowania nowych. Wtedy powstał jedynie sklep połączony z pracownią. Dziś jest tam także duży magazyn, gdzie mieszczą się zapasy, jest krojowania, w której materiały krojone są na kawałeczki, oraz szwalnia, skąd słychać głosy naszych krawcowych. Całe przedsięwzięcie jest jednak zarządzane z pracowni.
W pracowni odbywa się malowanie koszulek, prasowanie, odpisywanie na maile, pakowanie i wysyłanie zamówień, zamawianie materiałów oraz projektowanie – niekoniecznie w tej kolejności.
Chcesz w ogóle jeszcze przeczytać coś więcej, czy już wystarczy?
No, trochę wytrwałości. Obiecuję, że będą zdjęcia!
Przy rozmieszczaniu pierwszej kolekcji gshirtów w sklepie Grzegorz postanowił wprowadzić standardy ekspozycji. Chodził po sklepie z linijką i przesuwał wieszaki, żeby odległość między nimi wynosiła dwa centymetry. Serio, nie mniej, nie więcej – DWA CENTYMETRY. Udało się to utrzymać przez dwa dni. No dobra, chyba z godzinę.
Tu uchwycona pierwsza (no dobra, druga) radość Grzegorza z otwarcia gego workshop. Cztery lata minęły, a gego team ma za sobą tysiące uszytych i sprzedanych ubrań, dziesiątki wyjazdów na targi i niezliczoną ilość planów na przyszłość.
Dziś wszystkie szablony trzymane są w szufladach, bo system wieszania ich na ścianie przestał się sprawdzać, kiedy wzorów było już kilkadziesiąt. Dziś jest ich około stu, a będzie jeszcze więcej. Intensywnie pracuje nad tym Alex, bratnia dusza Grzegorza, jego nie tylko prawa, ale i lewa ręka w sprawach zawodowych i prywatnych. Razem z Anetą trzyma pieczę nad zamówieniami, obsługą klienta i zdjęciami w gegowych social mediach.
A to Dexter, pierwszy pracownik zatrudniony w gego workshop. Pracował za jedzenie, jednak jego zbyt ekspresyjne witanie klientów zadecydowało o przejściu na emeryturę. Obecnie zajmuje się pilnowaniem posesji swoich właścicieli, kiedy pracują w gego. Jest w tej roli niezastąpiony.
To nie jest zwykły karton. To Karton, a konkretnie kawałek opakowania po rowerze, który służył jako podkładka pod pierwszy, kiedykolwiek pomalowany gshirt. Grzegorz traktuje go z ogromnym sentymentem. Oprawiony w ramkę zajmuje honorowe miejsce na ścianie w pracowni. Kilku klientów gego uznało go nawet za dzieło współczesnego malarstwa.
Team gego w obecnym składzie. Każdy członek teamu jest inny, jednak łączą ich pasja do mody i designu. Mają w firmie swoje role i na co dzień ciężko razem pracują, jednak między nimi atmosfera nie jest formalna, a rodzinna i kumpelska. Będą bohaterami moich wpisów i jeszcze nie raz o nich usłyszycie.
Ja natomiast jestem fanką gego. Byłam świadkiem malowania pierwszych gshirtów we wspomnianej kuchni i sama nie jeden gshirt pomalowałam. Marka gego jest mi niezwykle bliska, dlatego nie mogę zagwarantować, że moje wpisy na blogu będą obiektywne. Obiecuję jednak, że zawsze będę pisała prosto z serca.